Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/289

Ta strona została skorygowana.

nadjechał tylko generał. Nim do rozmowy przyszło, kareta Garbowskich zaszła, murzyn popakował ich tłumoki, wybierali się odjeżdżać. Gozdowski zachodził około nich jeszcze.
— Cóż wam w głowie świta? — zawołał. — Czyż myślicie, że księżniczkę wam sprzedadzą? Wszakże gdyby nawet Zygmunt był jej równy, musiałby się starać, a niewiadomo, czyby go przyjęła.
— To jego rzecz, — rzekł stary — niech nam uroczyste słowo dadzą, że starać się pozwalają, że jeśli ona zechce, żenić się nie zabronią, pieniądze kładę na stół!
— Ale ja im tego powiedzieć nawet nie mogę, — krzyknął Gozdowski — w oczyby mi napluli. Oniby jeszcze może udzielnemu księciu robili trudności.
— Udzielnemu księciu, to co innego, — przerwał Zygmunt — udzielni książęta często teraz bywają wypraszani ze swych udziałów, a taki majętny szlachcic, jak tatko, pewien jest swojej kieszeni.
Na tem się skończyło, pożegnali się Garbowscy i pojechali.
— Powiedzże ty mnie, — spytał, podchodząc, generał — i nic z nimi nie zrobiłeś? czemu?
— Czemu? Bo obydwa warjaty, — zawołał plenipotent — niech się mnie pan generał o więcej nie pyta. Innej rady trzeba szukać.
Nachmurzony książę Hugon, nie dopytując w istocie, zamilkł.
— Z mecenasem już inaczej nie możemy traktować, — rzekł Gozdowski — tylko na tej podstawie, że część dóbr musimy na lat trzy dać zastawą.
Tak się w istocie stało, wniesiono projekt nowy. Mecenas spojrzał na Zembrzyńskiego, który nieznacznie dał znak głową, że przystaje. Dlaczego to uczynił, zrozumieć mecenasowi było trudno; znał jego wewnętrzne usposobienie, więc tego rodzaju powolności nie rozumiał. Zawarowano natychmiastowe objęcie dóbr i przejście ich na dziedzictwo, jeśliby suma wypłacona nie była. Lecz gdy przyszło do otaksowania,