Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/306

Ta strona została skorygowana.

na nieboszczka woła tego Zembrzyńskiego, każe mu iść do pokoju księcia i przynieść sobie list, leżący tam na stoliku. Zembrzyński idzie, list znajduje i ledwie go się tknął, aż czuje, jak go ktoś w gębę trzasnął. Obraca się, to był książę, który sądził, że ten się skrada czytać cudze listy. Dopiero Zembrzyński w krzyk i rozjaśnia się rzecz. Chłopiec to tak do serca wziął, że i księciu się postawił bardzo ostro, i ofiarowanych pięćdziesięciu dukatów nie przyjął i tegoż dnia w świat poszedł. Książę się tem zgryzł bardzo, bo czuł, że go pokrzywdził, ano, rady nie było, jak w wodę wpadł. Zobaczywszy tego Zembrzyńskiego, a posłyszawszy nazwisko, dopierom całą sobie historję przypomniał. A tom w domu, ten sam. Czekałem tylko, czy nie wyjdzie. Nareszcie wysunął się, ja mu drogę zachodzę, ten sam. Chciałem go zaczepić, ale mi zemknął zręcznie i już się więcej nie pokazał. Otóż sądzę, że on tu nie bez kozery. Bo że ten sam Zembrzyński, przysięgnę, ale jak się dostał do mecenasa, poco tu przybył, a podżega do interesu? Co on w tem ma? Tu sęk.
Wszyscy zamilkli.
— Mnie się zdaje, — odezwał się po chwili ksiądz Serafin — że asindziejowi się trochę śni. Najprzód Zembrzyńskich może być na świecie dosyć, powtóre, gdzie, co, ten sam, tutaj? jakbyś go ty po latach tylu zaraz tak poznał? To imaginacja!
— Może i imaginacja, — odparł Wincentowicz — a że mi to we łbie utkwiło i że, na dobrą sprawę, należałoby dotrzeć i dowiedzieć się, to też prawda. Któż go może wiedzieć? A jeśli to ten sam i teraz się mści swego policzka, i podjuża, i szkodzi.
— Gdzieby w sercu ludzkiem, u chrześcijanina, paskudna taka zemsta tak długo mieszkać mogła, — odezwał się ksiądz Serafin — nie wierzę. „A odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy“ codzień mówiąc, czyż można dziesiątki lat karmić w piersi tę żmiję?
— Com widział, co słyszałem, to wam mówię, —