Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/309

Ta strona została skorygowana.

się stary do księcia Roberta i, wszedłszy, nie mówiąc słowa, oddał mu go.
— Trzeba nam jechać, — rzekł — musimy i dla interesów, i dla serca być na miejscu... Biedny brat! Nawet nie czuł się widać tak źle, kiedy nikogo z nas nie wezwał... A śmierć przyszła tak nagle! Ledwie zasłabł i skończył.
Nie chciano jeszcze tego dnia nic mówić szambelanowi. Generał poszedł tylko w myśli przygotowania księcia Norberta. Znalazł go nad wszelkie spodziewanie w humorze wesołym, z rozpromienioną twarzą, ochoczym, jak nigdy.
— Mówią, — odezwał się, podając rękę generałowi — że jesień dla starych jest niebezpieczna. Fałsze to są, ja przynajmniej czuję się tego roku tak zdrów, silny i wesół, jak rzadko. Rychlejbym powiedział, że na was, co się więcej na powietrze narażacie, skutek ten wywiera... ja, co siedzę większą częścią w kącie, nic tego nie czuję. Ty, generale, Robert, nawet Stella posępni mi chodzicie, co wam takiego jest? Nie możecie znać dotąd wydychać tego hrabiego, a ja o nim dawno zapomniałem... Głupi był przez całe życie!
— Jeżeliście uważali zmianę w mej twarzy, — podchwycił książę Hugon, chwytając tę zręczność — to się wam przyznam, że jestem mocno niespokojny o zdrowie księdza sufragana. On, słyszę, od kilku dni chory...
— Chory? niceście mi nie mówili... hę? — spytał stary. — Ja sądzę, że to nasza rodowa choroba, co go zawsze męczyła... ale to przechodząca rzecz. Nie macie się o co lękać. Ja, dzięki Bogu, mam lat ośmdziesiąt... a krzepko się trzymam jeszcze... jemu dopiero sześćdziesiąty piąty. Cóż to za wiek? Młody jest, przytem życie regularne... Niepotrzebnie się tego lękacie.
— Dziś przysłał ksiądz Abłamski z zawiadomieniem, że się czuje bardzo źle; ja jutro myślę do niego jechać.
— A zapewne, jedźcie, — rzekł stary — to go ro-