zerwie, lecz ja wam powiadam: hemoroidy, nic więcej.
Generał zamilkł i przeszedł się po pokoju.
— Nie pisze ksiądz Abłamski, co mu jest? — spytał szambelan.
— Powiada, że gorączka jakaś i że doktór o niego niespokojny.
— Gorączka? to gorzej, pewnie zaziębił się w czasie nabożeństwa, bo zwykł był czasem w tym wilgotnym kościele za długo przesiadywać. Jedźcie i radźcie mu ode mnie, niech się napije lipowego kwiatu dla transpiracji, a octem się każe wysmarować.
Znowu generał pochmurny zamilczał. Szambelan usiadł i, uśmiechając się, spoglądał na niego.
— Widzę, że już jesteś niespokojny; jak to wy zaraz lękacie się wszystkiego! W naszej rodzinie byliśmy niemal co do jednego długowieczni, choć prawda, że czasy też lepsze były i gryźć się nie było czem. Dziad nieboszczyk miał lat dziewięćdziesiąt i trzy, gdy umarł — i to z przypadku, ojciec nasz, jak wiesz, dożył do dziewięćdziesięciu, babka miała ośmdziesiąt i sześć...
— Tak, ale też dobrześ powiedział, czasy były inne...
— A, inne! — westchnął stary. — Uchowaj Boże czego na księdza sufragana... ponieślibyśmy w nim stratę wielką... Człowiek do rodziny przywiązany, prawy, dobry i niemal święty...
— A! prawda, — zawołał generał, ręce załamując — wiemy to wszyscy... nieoceniony człowiek...
— Bóg nam go nie odbierze... Jeśli pojedziecie, — rzekł stary — odwiedźcie i siostrę.
To powiedziawszy, odwrócił rozmowę szambelan, bo nie lubił długo mówić o rzeczach smutnych, i spytał o gości, których nie widział.
— Co to tam był za Garbowski z synem? Stella mi chłopca tego chwaliła.
— Coś to oryginalnego ta familja — odparł generał. — Ojciec bardzo prostakowaty, syn do rzeczy,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/310
Ta strona została skorygowana.