Szambelan słuchał opowiadania nadzwyczaj zdziwiony i zaniepokojony. Dla niego formy i nawyknienia życia były niezmiernej wagi, nie pojmował prawie, jak się potrafi ograniczyć mniejszą liczbą pokojów, oswoić z umieszczeniem gdzie indziej swego krzesła, swych godzin, nauczyć jeść i pić w innem miejscu i w innych warunkach. Staruszkowi zawracało się w głowie, zmarszczył brwi.
— Cóż bo to znowu jest? — zawołał. — Za moich czasów nigdyby się nic podobnego trafić nie mogło. Dopuszczono do tego, że się pałac wali na głowy? Jak to może być? Wszakże to natychmiast da się naprawić. A nuż przyjadą goście i trzeba będzie przyjąć kogo?
— Tymczasem tak jest, — odezwał się książę Hugon — musimy się trochę ścisnąć, nie potrwa to dłużej, jak do wiosny. Kazałem z Robertem przy tej zręczności opatrzyć budowniczemu całą główną budowę pałacu. Na piętrze i na dole ukazały się rysy wcale niebezpieczne; należy na zimę to pozamykać, oddzielić, podeprzeć, a z wiosną weźmiemy się do restauracji koniecznej. Ty na tem nawet dla zdrowia swojego zyskasz, mój bracie, nie będziesz potrzebował przechodzić tyle zimnych pokojów, salonik urządzimy tu blisko. Z tamtych zaś musimy obrazy i sprzęty nawet powynosić i pochować w bezpiecznem miejscu, ażeby to nie uległo zniszczeniu.
Szambelan słuchał, widocznie przeciwić się rzeczy już postanowionej nie chciał, a przykro mu było.
— Ruina! — westchnął — ruina! — Nie wiem, czem się to dzieje, wszystko się koło nas wali, niszczy, upada. Robert taki zdolny człowiek, Gozdowski do nas przywiązany i gorliwy, a mimo ich starań czuć jakoś, że się rozprzęga i rozpada. Jakże to pałacowi można było dać tak się zniszczyć i nie spostrzec, nie zapobiec!
— Temu się zaradzi, — rzekł generał — bądź spokojny, ale zimę przebędziemy trochę zamknięci
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/317
Ta strona została skorygowana.