i w ciaśniejszem kółku. Mamy naszych poczciwych przyjaciół i domowników, to nam starczy.
Zasępił się szambelan i palcami bębnił po stoliku, usta zagryzł, nie mówił nic, — smutno mu było.
— Ja ci powiem, — dorzucił brat, przechadzając się ciągle i udając dawne swe zamaszyste chody żołnierskie, o których był zapomniał — mnie przychodziła ta myśl, że tu przy tej fabryce, stukaninie, tobie wygodnie nie będzie i mogłoby być lepiej bodaj nawet zimę z nami spędzić — w Warszawie. Skromnie, cicho, jak na wsi, żylibyśmy sobie maleńkiem kółkiem. Mniejby to nas wszystkich kosztowało, a teraz takie ciężkie czasy!
— Ja tu ze wszystkiego widzę, czuję, że nie idzie tak, jakby powinno, — począł książę Norbert, bijąc palcami po stole — lecz twój projekt warszawski wcaleby nam oszczędności nie przyniósł. Policzżeno: ja, ty, Robert, Stella, a ona się bez Antoniny nie obejdzie, tyle sług, dworu, koni...
— Moglibyśmy się troszeczkę ścisnąć i ograniczyć.
— Bardzoby to dobre było, gdyby było możliwe! — zawołał szambelan z pewną niecierpliwością. — Zapominacie, kim jesteśmy i że nam nie wolno pokazać się na świecie nie tak, jakby dla Brańskich przystało. Na wsi jeszcze łatwiej zmniejszyć etat dworu, ale w mieście! My tam reprezentować musimy całą wielką przeszłość domu i rodu. Jakże ty tego nie pojmujesz?
— Królowie przecie jeżdżą incognito.
— Ale nie tacy, jak my, książęta; królom to nie uwłacza, nas posądzą o bankructwo, a przyznam ci się, bracie, nicby mnie więcej nad to nie zabolało.
Generał przestał mówić, stanął, dech w sobie zapierając.
— O tym więc projekcie warszawskim ani mowy być nie może, — kończył stary książę — ściśniemy się i przeżyjemy tak, choć nie bez wielkiej dla mnie przykrości, to ci wyznać muszę.
— Lecz jakże inaczej? — spytał generał.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/318
Ta strona została skorygowana.