W chwili, gdy słudzy znosili obrazy, Robert postrzegł między innemi przepyszny portret Rubensa, który do najcenniejszych należał. Niegdyś, gdy wywieziono go dla restauracji do Drezna, ofiarowano zań około trzech tysięcy talarów do galerji tamtejszej. Historja portretu była ciekawa, pochodzenie nie ulegające najmniejszej wątpliwości.
Jeden z przodków domu, z Władysławem IV znajdując się zagranicą, gdy Rubens malował ów sławny wizerunek królewicza, znany ze sztychu Pontiusa, zażądał też posiadać dzieło arcymistrza i wymógł na nim, że mu w dwóch czy trzech dniach to płótno z natchnieniem i werwą sobie właściwą wykończył. Znać było w niem, że artysta-dyplomata robił je dla miłego towarzysza i dobrego przyjaciela, jakim był książę Brański; znać było, że złotem pewnie pokrył mu druh to unieśmiertelnione życie, chwycone i zatrzymane w biegu. Nie był to portret zimny i urzędowny, ale fantazja artysty, igrającego sobie z najtrudniejszem zadaniem, z wydarciem głębinom człowieka tego typu, którego on jest urzeczywistnieniem; był na nim ów młody książę w całym blasku swych lat dwudziestu kilku, swej buty książęcej, swojego szczęścia i sławy. Twarz, zbroja, suknia, postawa, wszystko stanowiło całość cudowną, zrosłą w jedno dziejów przeszłości słowo.
Wizerunek był, jako artystyczne dzieło, przepyszny, lecz razem nieoszacowany, jako pamiątka. Przekazywały go sobie z poszanowaniem pokolenia, historję jego zapisywano w inwentarzach, opowiadano, przeszła ona w tradycję i z dumą powtarzano ją do dziś dnia.
Na widok portretu generał i Robert pobledli, spojrzeli na siebie, żaden z nich wyrokować nie śmiał, czy i on miał iść w świat, aby przynieść garstkę złota zubożonej rodzinie. Sługa instynktowo, jako rzecz drogą i cenną, przyniósł go tu, stawiając obok jakiegoś szacownego Teniersa jarmarku i Wouwermana
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/323
Ta strona została skorygowana.