Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/325

Ta strona została skorygowana.

i Robert nadzwyczaj też wielkie i przesadzone pokładali nadzieje na tej dobrowolnej i heroicznej ofierze, która, zdaniem ich, niemal zbawić ich miała.

Ponieważ przed nocą jeszcze musiał się Wincentowicz w drogę wybierać dla dozoru pak z kosztownościami, zaciężył mu na sumieniu ten Zembrzyński, którego odkrył przypadkiem i posądzał o wpływ na interesy książąt. Postanowił tegoż dnia jeszcze wszystko opowiedzieć generałowi.
W chwili właśnie, gdy on zbroje swe zrzucał ze ścian i z zimną już krwią kazał zabierać, wszedł, prosząc o posłuchanie, pan łowczy. Udzielił mu go chętnie książę Hugon i z przykładną cierpliwością całej historji ze wszystkiemi jej szczegółami wysłuchał. Zrazu niebardzo zrozumiał, naco mu się ona przydać mogła; uderzyła go potem, jak cios tajemniczego, tłumaczącego do pewnego stopnia upadek podstępną intrygą, zatem zdejmującego winę ruiny tej z rodziny samej, zrzucając ją na knowania ukrytego nieprzyjaciela. Nic przyjemniejszem być nie mogło, pochlebniejszem miłości własnej familji. Począł się więc generał przysłuchiwać i wypytywać coraz więcej tem bardziej, że nigdy w życiu ani od brata, ani od bratowej nic o podobnym wypadku nie słyszał. W innych okolicznościach byłby się śmiał z tej anegdoty, wskrzeszonej ze wspomnień przedpięćdziesiątletnich, teraz w tem usposobieniu wydała mu się prawie ważną.
Ten nędzny robak, podgryzający powoli korzenie odwiecznego dębu, zdał mu się prawdopodobnym. Trzeba było, zdaniem jego, w istocie mściwego wysiłku długiego, aby olbrzyma obalić. Inaczej ruina ta, dla innych przewidziana i naturalna, dla generała niezrozumiałą stawała się zagadką. Chwycił się opowiadania o Zembrzyńskim z wielkiem zajęciem.
— Gdzież on jest? przy mecenasie? co robi? dla-