szam. Przecież jakie takie prawo jest, żandarmy, policje i sądy, to się sobie rozprawicie, jak burdę zrobicie.
— Burdy nie, — odparł Wincentowicz — ale kryminał, to pewna, Żydzi, lichwiarze, niegodziwcy...
— Czekaj, czekaj, dobrodzieju łaskawy, — rzekł Zembrzyński — a pożyczali oni pieniędzy, hę? a zgodzili się płacić procenty, hę? a szastali cudzym groszem, hę? A to sprawiedliwość potem za miły ich grosz ludzi zabijać, hę?
— Nie książęta też mścić się będą, ale my, ich słudzy i bez ich wiedzy. Wywrócicie gniazdo, spadną wam na łeb gałęzie, a ptaki polecą; my będziemy gałęźmi.
— Bądźcie sobie, czem chcecie, łaskawco kochany, co mnie to obchodzi? To tam nie moja rzecz — wzdychając, dodał z dobrze nastrojoną coraz słodszą miną Zembrzyński. — Ot, po tylu latkach spotkawszy się znowu, nie takby nam z sobą mówić wypadało, panie Polikarpie. Hę? kawał czasu, dobrodzieju łaskawy, kawał wielki czasu! — zagadywał wyraźnie. — Czyś się też jegomość ożenił? dziateczki są? konsolacja?
— Ani żony, ani dzieci! — machnął ręką Wincentowicz. — Jakże było myśleć o rodzinie, kiedy się nie miało własnego kąta na ziemi, a tułać się z nią, jak Cyganowi, to już lepiej nie mieć nikogo.
— Ja też, kochany łaskawco, — westchnąwszy, rzekł Zembrzyński — przy tem mojem ubóstwie wprzódy myśleć nie mogłem o żonie, a teraz, kiedy tę klatkę dostałem, co jej nie mam za co poreparować, już za późno.
— Waćpan nie masz za co? — podchwycił gość. — Et, czyż to może być? Żydzi cię lichwiarzem i dusigroszem nazywają!
— Żydzi! potwarcy, nieprzyjaciele Chrystusa i nas nieszczęśliwych chrześcijan, — począł gorąco Zembrzyński — co to za gadanie? Zmiarkujże asińdziej sam, kochany mój dobrodzieju, czyż jabym dał tym
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/333
Ta strona została skorygowana.