Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/34

Ta strona została skorygowana.

wysiadł i służąca nadbiegająca wskazała mu numer opróżniony, w którym przebrać się było można. Rad się był jednak przybyły dowiedzieć nieco o obyczajach dworu, do którego jechał, aby tam nie wpaść w godzinę niewłaściwą, i poprosił o gospodarza. Życzenie to wprędce spełnione zostało. Otyły, biały, czarno zarastający, przystojny mężczyzna, bez chustki na szyi i w fartuchu pod surdutem, narzuconym naprędce, poważnie wtoczył się do pokoiku. Skłonił się, bacznie obrachowywując, aby zbyt niskiej nie okazać uniżoności, i czekał na zapytanie.
— Powiedz mi pan, — odezwał się przybyły — czy mogę jeszcze nad wieczór być we dworze? Mam interes...
— Dlaczego nie, jeśli pan ma interes, — rzekł gospodarz z namysłem, a po chwili dodał: — tylko ja nie wiem, do kogo pan ma interes, bo tu u nas do interesów jest plenipotent, a co się tyczy państwa...
— Przepraszam cię, panie gospodarzu, — przerwał Hartknoch, — muszę prosić o małą informację. Któż tu właściwie zajmuje się interesami? Młody książę, czy stary? czy...
Oberżysta głową pokiwał, jakby dawał do zrozumienia, iż to tu nie tak łatwo trafić było i zorjentować się, jak sobie naiwny przybysz wyobrażał.
— Proszę pana dobrodzieja, — rzekł z akcentem izraelskiego pochodzenia — tu u nas... to wielki dwór... wielkie państwo... przystęp niełatwy i trzeba wiedzieć, z jakim kto interesem przyjeżdża. Plenipotent i rządca dóbr, pan Gozdowski, najlepiejby pana poinformował, a mnie się zdaje, że taki od niegoby zacząć wypadało... i z nim się porozumieć.
— A mieszka we dworze? — spytał Hartknoch.
— Chce pan mówić w pałacu, — poprawił oberżysta — nie, ale ma dwór swój osobny przy folwarku... bo to tu, proszę pana, wielkie państwo... książęca rezydencja...
Mecenas się uśmiechnął.