samą ludzi nie przerazić, i przed kim ma stanąć, to nowe zwiastując nieszczęście. Nie chciał przybyć we dnie i, umyślnie się ociągnąwszy pod wieczór, konia zaraz we wsi sąsiedniej oddał wójtowi, a sam pieszo podkradł się ku pałacowi.
Na myśl mu przyszło pójść naprzód do księdza Serafina. W pokoiku kapelana świeciło się właśnie i, żadnego w nim głosu nie słysząc, zapukał Burski nieśmiało. Mówiliśmy już, że człowiek był do roboty dobry, ale do szerokiego rozpowiadania nieskory. Gdy mu się ksiądz Serafin odezwał, wszedł i zaraz drzwi za sobą zaryglował.
— Burski? skąd? Jużeś to powrócił? — zrywając się od brewjarza, spytał kapelan. — Co ci to? jesteś przestraszony?
— Tu niema co długo gadać, — szepnął, przystępując ku niemu, legjonista — stało się nieszczęście. Dojechaliśmy do Lublina, Wincentowicza licho skusiło jakieś znajomości robić, znać nas ktoś wydał i paki wszystkie sąd zaaresztował.
— A łowczy?
— Łowczy w areszcie, bo się do strzelby brał, chcąc bronić.
Ksiądz Serafin za głowę się porwał.
— Ja dopadłem konia i przyleciałem, ale z kim tu gadać?
W istocie namyśleć się wypadało, komu pierwszemu o tem oznajmić. Ksiądz Serafin do łowienia ryb i do modlitwy był jedyny, ale w razie nieszczęścia tylko jęczeć i modlić się umiał. Począł łamać ręce i zawodzić:
— To ich dobije! Chrystusie miłosierny, to ich dobije! Ruszaj do Żurbów, tu jeden Zenon głowę ma, ja się lękam; klęknę prosić Boga o miłosierdzie, ale poradzić? cóż ja ci poradzę? Pan Zenon tu nocuje. Znajdziesz go w czerwonym pokoju gościnnym, idź i powiedz mu wszystko.
Burski pośpieszył do czerwonego pokoju, ale ze znużenia i zgryzoty ledwie nogi za sobą włóczył sta-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/342
Ta strona została skorygowana.