i znaczeniem, chciała coś powiedzieć, aby je osłabić, aby w żart obrócić, lecz Zygmunt, który zdawał się tylko czekać na tę odpowiedź, pochwycił za kapelusz i rzucił się ku drzwiom.
— Jadę natychmiast — rzekł — i co tylko jest w mocy ludzkiej uczynię, żeby ratunek przyszedł w porę. Jeśli nie potrafię nic, nie pokażę się tu więcej, lecz jeśli mi się uda... O, pani! nadto cenię przyrzeczoną nagrodę, żebym się o nią nie upomniał.
Nim się opatrzyły panie, Garbowski już był za drzwiami i, jak szalony, leciał pożegnać księcia Roberta.
— Na Boga, droga księżniczko, cóżeście to uczynili! — zawołała Antonina, łamiąc ręce. — Ten chłopak oszaleje, a jeśli mu się uda i przyjdzie rzeczywiście upomnieć się...
— O co?
— O waszą rękę, droga Stello! To, coście przyrzekli, nieinaczej się tłumaczy.
— To mu ją oddam! — przerwała księżniczka. — Nietylko rękę, choćby życie dla nich, dla ojca, dla rodziny. Ja! ja jestem małą jej gałązką, przeznaczoną na odpadnięcie od pnia, z którego wytrysła. Gdybym ich tylko ocalić mogła!
Antonina nie odpowiedziała nic, łzy się jej zakręciły w oczach.
Zygmunt pobiegł do mieszkania księcia Roberta, którego zastał na naradzie z generałem; stanowczo książę Hugon przysięgi złożyć się wzbraniał. Tłumaczono mu, że część majętności, której się zrzekł, więcej była warta, niż wszystko to, co te paki zawierały, że mógł śmiało zapewnić, iż mu się tyle przynajmniej z ogólnej fortuny należy; takich jezuickich wybiegów stary nie rozumiał.
— Niech przepada wszystko, a ja fałszywej czy wykrętnej przysięgi nie złożę — rzekł stanowczo.
Zygmunt dla formy tylko wysłuchał narady i konkluzji, nie mówiąc ani słowa; pilno mu było wracać i rozmówić się z ojcem. Nie wątpił, iż czas jeszcze
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/353
Ta strona została skorygowana.