Ponieważ ów nowy dziedzic Podmoszczańskiego klucza wyglądał na bardzo grzecznego i przyzwoitego człowieka, a zrażać go nie wypadało z powodu tego procesu, generał nie widział w tem nic zdrożnego, żeby go bratu przedstawić.
Spytany szambelan, na chwilę się zawahał, potem zgodził na to.
Gdy Zembrzyński wchodził, książę Norbert z wielką ciekawością wpatrywał się w jego fizjognomję, zdawał trochę niespokojny, lecz po pierwszych wymówionych słowach i usłyszanym komplimencie twarz jego wróciła do zwykłego wyrazu.
Rozmowa poczęła się ogólnikowa, oklepana, nic nie znacząca, tylko wśród niej książę szambelan wlepił z niezmierną uwagą oczy w przybysza, znajdując ciągle wzrok jego wytężony z dziwną zaciętością na siebie, i to go zmęczyło tak dalece, że wkońcu zamilkł, nie mogąc już w dalszych urywanych zapytaniach i odpowiedziach żadnego brać udziału.
Generał spostrzegł, że bratu twarz jakoś zbladła i rysy konwulsyjne przebiegało drganie, przyśpieszył więc pożegnanie. Wyszli.
Chciano prosić na herbatę sąsiada, lecz odmówił i odjechał.
Gdy w chwilę potem wszedł znowu książę Hugon, znalazł szambelana w krześle poruszonym, niespokojnym, niemal rozgorączkowanym.
— Jakoś mi ta wizyta nie w porę przyszła, — odezwał się zmienionym głosem — człowiek zrobił na mnie wrażenie przykre nad wyraz wszelki. Odrażający ma wzrok, a ciągle oczy miał we mnie wlepione.
— Uważałem to — potwierdził generał — i trochę prędzej go wyprowadziłem, lecz sam pozwoliłeś, żeby ci służył.
Szambelan, nie słuchając już, szeptał pocichu tylko:
— Zembrzyński! Ale nie Zembrzyński...
Potem, gdy generała wzrok spotkał, zamilkł.
— Mnie się on tak źle nie wydał — dodał książę Hugon.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/368
Ta strona została skorygowana.