Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/376

Ta strona została skorygowana.

najdokładniejszy raport otrzyma od swych przyjaciółek.
Po dziewiątej książę Robert wyjechał. Salony były już pełne... w pierwszym zaraz spotkał go sam gospodarz i poprowadził do żony, która ze szczególnem odznaczeniem dawno niewidzianego kuzyna przyjęła, posadziła go przy sobie, przytrzymała i widocznie chciała okazać, iż wielki ma dla niego szacunek.
Przechodząc z Dolskim przez pokoje, Robert dostrzegł już hrabiego, który na widok jego niespokojnie się rzucił, podbiegł kilka kroków, jakby się chciał przekonać, że go oczy nie zwodzą, i zniknął. Niedaleko od gospodyni siedziała panna Alfonsyna, która zbladła dziwnie na widok Roberta, odwróciła się do miss Burglife i napróżno starała się ukryć wielkie wzruszenie. Książę Robert, po rozmowie z panią domu, wysunął się, okrążył salon i, wedle programu, pozdrowiwszy ukłonem hrabiankę, która głowę szybko odwróciła, przysiadł się poufale do Angielki.
— Dawno książę przybyłeś?
— Wczoraj.
— Co za niespodziane spotkanie! Zabawisz tu książę długo?
Tak rozpoczęła się pogadanka, której Robert starał się nadać cechę wesołą. Mościński we drzwiach salonu na straży śledził ją oczyma, nie wiedząc, co mu począć wypada. Witać się, nie witać — znać czy ignorować... W niepewności był wielkiej, gdy gospodarz go zaczepił pytaniem, czy księcia Roberta widział?
— A spostrzegłem właśnie, — odezwał się Mościński — to nasz kuzyn, ale, jeśli mi pozwolicie, przyznam się wam, jesteśmy trochę nabakier. Coś zaszło — nieporozumienie, starał się trochę o Alfonsynę i z tego powodu rozstaliśmy się zimno. Sam teraz nie wiem, czy mi wypada zbliżyć się, czy nie?
— Zawsze wypada być grzecznym — odparł Dolski. — Cóż tam znowu!... możecie bliższych nie mieć