Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/377

Ta strona została skorygowana.

stosunków, ale niepodobna udawać, że się nie zna. Chodź, przy trzeciej osobie, to ci pójdzie łatwiej.
Opierał się nieco Mościński, ale chwycony pod rękę, poszedł; zbliżył się do księcia Roberta, który wstał i ukłonił się, hrabia odetchnął. W tej chwili Dolski go puścił i zostawił samym, Mościński nie wahał się bliżej przystąpić.
— Czy mogę spytać księcia, jak się tam w Brańsku mają?
— Bardzo hrabiemu dziękuję, — rzekł Robert — ojciec mój zdrów, jak na swój wiek. Ponieśliśmy bolesną stratę przez zgon księdza sufragana; generał cierpiał nad tem wiele.
— A księżniczka?
— Stella i wszyscy zdrowi.
— Na długo tu książę przybył?
— Dla interesów, to dosyć powiedzieć, czas oznaczyć trudno. Hrabia zabawi jeszcze w Warszawie?
— Zapewne, zapewne, zabawimy...
Rozmowa już się dla braku materjału zerwać miała, gdy Mościński nagle heroiczne powziął postanowienie. Przybliżył się jeszcze na parę kroków, uśmiechnął... i szepnął:
— Gdybym śmiał księcia prosić na słówek parę.
Robert wstał i okazał gotowość na rozkazy. Przesunęli się przez tłum i weszli do gabinetu, w którego kącie dwie znakomitości łyse zajęte były kwestją społeczną tak zażarcie, iż nikomu przeszkadzać w poufnej rozmowie nie mogły.
Hrabia miał minę rozrzewnioną.
— Książę mi nie masz za złe? — rzekł błagająco. — Zapomnijmy o wszystkiem, bądźmy dobrymi przyjaciółmi. Ja chętnie się przyznaję do winy. Człowiekowi nagadano nie wiedzieć co, a ja jestem czasem gorączka.
Podał rękę drżącą; Robert, kłaniając się, w milczeniu ją przyjął.
— Nie mam najmniejszej urazy — rzekł.
— To chwała Bogu.