Mościński oddychał, promieniał, że z fałszywego położenia wyjść potrafił. Zamienili jeszcze słów parę, ktoś nadszedł i wrócili do salonu.
Ponieważ pokoje wszystkie szły naprzestrzał, oko Alfonsyny mogło nieznacznie śledzić wszystkie ojca ruchy, fizjognomję i domyślać się jakiegoś pojednania. Twarzyczka żółtawa hrabianki zarumieniła się nieznacznie, miss Burglife spojrzała na nią i szepnęła:
— Książę się do hrabiego zbliżył. Widzisz, kochana Alfonsyno, nigdy nie trzeba wyrokować o przyszłości, on ma pewnie serce tobą zajęte. Źle, żeś go tak zimno przyjęła.
Hrabianka nie odpowiedziała na to nic, ale cichy uścisk ręki przyjaciółki i jeszcze żywszy rumieniec, na twarz jej występujący, dowiodły, że w sercu mieszkało jakieś uczucie. W głowie czy w niem, tego miss Burglife nie rozwiązywała, a są niby-uczucia, które w głowie mieszkają i należą może, jak orły mieszkające na skałach, do najdrapieżniejszych ptaków.
Tak zeszła część tego pamiętnego wieczora. Hrabia dwa czy trzy razy, dla okazu przed ludźmi, rozmawiał w salonie z księciem Robertem, książę parę słów rzucił miss Burglife, a choć oko Alfonsyny śmielej na nim spoczęło, nie zaczynał rozmowy.
Na początek wszystko szło jak najlepiej, a do dnia nazajutrz odebrał bilecik hrabiny Natalji, zapraszający na obiad dla obmyślenia dalszego programu.
Robertowi wszystko to dosyć było obojętne, ale kilka godzin z hrabiną płaciło za te strategiczne zabiegi, w których skutek wierzyć się nie zdawał.
Jeszcze się był nie ubrał, gdy oznajmiono mu hrabiego. Odwiedziny te miały znaczenie wielkie, przynajmniej oznaczały wyraźnie chęć zupełnego przejednania.
Mościński wszedł uśmiechnięty; zrazu mówił tylko o pogodzie, potem przeszedł do interesów familijnych, naostatek, już przy pożegnaniu, odezwał się, cisnąc dłoń księcia Roberta:
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/378
Ta strona została skorygowana.