Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/383

Ta strona została skorygowana.

miłości, przynajmniej na szacunek zasłuży i będzie znośny.
— Ja bo podzielam zupełnie uczucie twe, droga Stello, — rzekła Antonina — wiem, że kochać go nie możesz, bo nadto kochasz wszystkich, byś jednego ukochać mogła, ale pragnę, ażeby on się w tobie kochał szalenie, a tego nie widzę.
— Byłoby niesprawiedliwością wymagać to po nim, czego mu dać nie można — dodała Stella. — Zresztą wybór mój, przymusowy, mógł być o wiele gorszym.
— Ja się tem pocieszam, że jeszcze z tego nic nie będzie.
— Dlaczego?
— Bo to nie od jednej księżniczki zależy, a rodzina nigdy na to nie zezwoli.
— Będzie musiała, bo ja słowa mojego dotrzymać muszę — stanowczo rzekła Stella.
Nazajutrz pan Zygmunt znowu bawił generała ranek cały, odwiedził Gozdowskiego, przyszedł przed obiadem na pokoje, jak domowy, jakby się z porządkiem tego regularnego żywota zupełnie już oswoił, bardzo był uprzejmy, ale nie natarczywy przy księżniczce, w którą się tylko wpatrywał, jak w obraz cudowny, potem z nią razem udał się do księcia szambelana i wieczorem bawił ich czytaniem, deklamacją, opowiadaniami, tak że czas zszedł bardzo żywo. Nawet panna Antonina przyznać musiała, że był wielce miły.
Lecz ktoby był wszedł w głąb człowieka, usiłującego się ze swywolnego nieco życia młodości przerobić nagle na przyzwoitego, ukołysanego już, salonowego panicza, znalazłby może, iż zakochany w księżniczki oczach i uroczej twarzyczce, a nawykły do niepomiernej swobody, straszliwie się męczył i nudził dla jej miłości. Umiał się zastosować do tego życia, rozumiał je, lecz zadowolić się niem dotąd nie potrafił. Czuł, że tu jakiegoś żywiołu brakło, życie objawiało się najpiękniejszemi stronami swemi, lecz tak skąpo i nie-