przysiąc, iż tego podejrzanego włóczęgę tu widział znowu.
Pan Zembrzyński przyjął z przesadną grzecznością plenipotenta.
— Nie moja to wina, iż muszę pana dobrodzieja łaskawego fatygować. Spadł na mnie ten niemiły ciężar po przeszłych dziedzicach; radbym się go, a razem i procesu, zbyć jak najrychlej. Czybyśmy o tę dyferencję ułożyć się jakoś zgodnie nie mogli? Ja zgóry zapowiadam, że do ugody wszelkiej, możliwej, chętnie obie wyciągam ręce.
— My też — zawołał Gozdowski.
— Chwałaż Bogu! Rozpatrzmy się w interesie gruntownie i rozstrzygnijmy.
Przy winie, herbacie, owocach i wcale pańskiem przyjęciu, podanem na pięknych, nowiuteńkich srebrach, wszczęła się tedy rozmowa o dyferencji.
Rzecz przedstawiała się nadzwyczaj jasno i prosto według Zembrzyńskiego. Książęta Brańscy powinni byli odstąpić od nieprawnie trzymanych lasów i łąk, a poczciwy dziedzic dla świętego spokoju z wszelkich o długie przetrzymanie własności swej pretensyj kwitował.
Gozdowski osłupiał. Napróżno starał się dowieść, że zupełnie odwrotnie w jego przekonaniu podmoszczańscy dziedzice trzymali nieprawnie znaczną część borów brańskich, że książęta mogli prędzej daleko rościć sobie prawo do wynagrodzenia i t. p. Acz bardzo grzecznie rozprawa o tę granicę trwała dopóźna wieczorem, a skończyła się tem smutnem przekonaniem plenipotenta, że z nowym dziedzicem, który tak się zdawał do ugody pochopny, nic na drodze pokojowej zrobić się nie da.
Wnosił Gozdowski, by kończyć kompromisem przez osoby wybrane z obu stron i przez obie strony wyznaczonego superarbitra, ale Zembrzyński uchylił się od tego pod pozorem, że, będąc tu homo novus, mało zna ludzi, wybraćby ich nie umiał i nie ośmieliłby się fatygować. Koniec końcem z bólem serca, mimo naj-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/388
Ta strona została skorygowana.