głębszego szacunku dla czcigodnego domu książęcego, chociaż miłośnik pokoju i zgody Zembrzyński, bijąc się w piersi, prawie ze łzami utrapienia zapowiedział, że będzie zmuszony sprawę tę oddać trybunałom do rozstrzygnięcia.
Gozdowski już na samem wyjezdnem wstrzymał się jeszcze, chcąc bliżej wyrozumieć, od czegoby przeciwnik nie odstąpił; lecz pretensje były tak olbrzymie i przesadne, że o roztrząsaniu ich myśleć nawet nie było podobna. Zembrzyński domagał się prawie całych lasów, należących do Brańska, zawierających ogromne sianożęcia, część towarnego boru, kilka osad kolonistów i t. p. Odjęcie tego spornego obszaru znaczyło tyle, co utrata połowy Brańska. Mogło się zdawać, że tylko dlatego żąda tak przesadzenie wiele, aby coś otrzymać, lecz dokumenty, które składał, przekonywały, że na serjo myśli proces, z dodatkiem jeszcze pretensyj z posiadania wynikłych, rozpocząć. Opłakiwał tę smutną ostateczność, w którą został wtrącony nabyciem, pan Zembrzyński, lecz — Cóż? — mówił. — Zapłaciłem drogo, rachowałem na to, obowiązek każe dochodzić. — I znowu zaklinał się i protestował, iż zadawał gwałt uczuciom swoim.
Plenipotent odjechał późno, zamyślony, trochę zmitrężony tem wszystkiem, nie chcąc jednak uwierzyć, ażeby rzecz groźną być mogła.
Upłynął tydzień spokojnie. Zembrzyński listem jeszcze raz wezwał do układów. Gozdowski pojechał i trafił na te same niezłomne żądania; rozeszli się sucho i zimno.
W kilka dni wyszły pozwy, proces był wytoczony. Ze zwykłą sobie powolnością Gozdowski, niewiele o to dbając, napisał do plenipotenta, posłał mu papiery, notaty i spał spokojnie... tak spokojnie, że nagła wiadomość o szybko jakoś bardzo zapadłym wyroku pierwszej instacji, w której książęta najzupełniej pobici zostali, piorunem go raziła.
Wyrok ten skazywał na przywrócenie dawnych
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/389
Ta strona została skorygowana.