zywał. Plenipotent lubelski z flegmą, rachując tylko na przeciągnięcie procesu rozmaitemi wykręty, wymykał się na wsze strony, jak zając przed psami, powracający do swej kotliny, aby ich obałamucić.
Księcia Roberta zpowrotem nie było. Podwójna siła trzymała go w Warszawie: piękne oczy hrabiny Natalji, w które się codzień — choć zdala — mógł wpatrywać, i nadzieja ożenienia, ku któremu ona go popychała sama, całemi siłami starając się, ażeby przyszło do skutku. Pomimo to kochała go, lecz miłość ma swe niepojęte dziwactwa i szały. Zdawało się jej, iż serca Roberta pewniejsza będzie, dając mu za żonę kobietę, której kochać nie mógł. Pragnęła przytem oczyścić się, uspokoić na duchu. Przyjmowała go codzień, lecz żeby nie dać się dawnej namiętności obudzić, wyrachowywała bacznie, ażeby kogoś przy sobie mieć zawsze, aby go odzwyczaić od poufałości i nazwyczaić do spokojnego stosunku, podobniejszego do starej przyjaźni, niż do zgasłego wulkanu. Starania hrabiny, same z siebie szczęśliwe, ojciec Alfonsyny, zupełnie teraz nawrócony, popierał dobrowolnie.
Robert zaproszony poszedł raz pierwszy z ceremonjalną wizytą. Zastał, jakby umyślnie, tylko pannę i nauczycielkę, które go przyjęły, jakby wczoraj rozstał się z niemi. Hrabianka podała mu rękę, zaczęła rozmowę od rzeczy obojętnych, wpadła w humor wesoły, dziwnie wesoły, a gdy przypadkiem wyszła miss Burglife, nader czule patrząc w oczy księciu, szepnęła mu pocichu, że się spodziewa częściej go widywać.
Czułość ta raczej mogła odstręczyć Roberta, niż przyciągnąć. Pojmował on ożenienie urzędowe, zimne, obrachowane ze stron obu, lecz do wysiłku i kłamanego przywiązania nie czuł się zdolnym. Czegóż przecie nie zrobi, kto jest zmuszony? Przyjął to
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/391
Ta strona została skorygowana.