Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/40

Ta strona została skorygowana.

jak są wszystkim. U nas tu jeszcze staropolska panuje gościnność. Przed chwilą wstaliśmy od obiadu, teraz pobiegnę do pałacu oznajmić pana, a wcześnie go zapraszam na herbatę i wieczerzę.
To mówiąc, plenipotent podał gościowi cygara i śpiesznie, zostawiając go samego, pobiegł do pałacu, do którego od dworku przez ogród umyślna prowadziła ścieżka. Pozostawszy sam, mecenas miał się czas rozpatrzyć w tem, co go otaczało, najprzód w domu plenipotenta, urządzonym z wielkim komfortem, potem przez okna ogrodowi i rezydencji. Wszystko to niezmiernie było pańskie i na ogromną skalę, a dziwnie się nie godziło z tem, co pan mecenas wiedział o stanie majątkowym książąt Brańskich. Groził on rychłą ruiną, której tu ani się było można domyślać, owszem, dostatek i zamożność widać było wszędzie, choć przypatrzywszy się zbliska, dostrzec też mógł, że przeszłość zostawiła po sobie, co było najpokaźniejszego, a teraźniejszość trochę się opuściła już i zaniedbała. Zaniedbanie to dopiero staranniejszy rozbiór wykrywał, gdyż pokryte było i niewidoczne. Szczątki dostatków mogły jeszcze olśnić oko niewprawne.
Wyczekawszy z pół godziny na samotnem rozmyślaniu, Hartknoch doczekał się nareszcie razem ze świecami, które służący wniósł w srebrnych staroświeckich lichtarzach, powrotu plenipotenta, oznajmiającego uprzejmie, iż książę Robert i całe towarzystwo oczekuje pana mecenasa. Herbata miała być razem z wieczerzą około ósmej, godzina ta się zbliżała, a wieczór był piękny i pogodny. Gozdowski zaproponował małą po ogrodzie przechadzkę. Wyszli tedy. Tuż za dworkiem ozdobna furtka w murze, od której klucz miał plenipotent, wprowadziła ich do rozległego, napół francuskiego, pół angielskiego pałacowego ogrodu, pełnego szpalerów, przepysznych starych drzew i cieniu. Stąd już tylną facjatę pałacu, przerobionego za czasów Stanisława Augusta, widać było. Wznosił się on na wzgórzu, z kolumnadą