dzieć musiał o mieszkaniu księcia. Plenipotent rad, że mu się tak szczęśliwie powiodło, poskoczył, przypominając się hrabiemu i przynosząc mu pozdrowienia i ukłony od pana generała.
Hrabia ledwie sobie tę figurę przypomniał, lecz przywitał bardzo grzecznie.
— Cóż pan tu w Warszawie porabiasz? — spytał.
— A! te nieszczęśliwe interesa mnie tu przypędziły — rzekł Gozdowski, nie sądząc, ażeby przed hrabią, krewnym Brańskich, życzliwym im, należało coś ukrywać. — Ledwieśmy się cokolwiek jednego kłopotu pozbyli, spadł nam drugi, nie mniejszy, na głowę.
— Cóż takiego? — ciekawie zagadnął hrabia.
— Proces stary, paskudny, proces zaniedbany o granice, który dwieście lat trwał, a teraz, odnowiony przez nabywcę dóbr sąsiednich podmoszczańskich, wcale się stał groźnym. Nie przypuszczam, ażeby go wygrał, z tem wszystkiem w niższych instancjach otrzymał dla siebie przychylne wyroki. Uchowaj Boże, w ostatniej jeszcze wygra, tośmy przepadli; oderwie nam lasy i sianożęcia, pół majątku, można powiedzieć, Brańsk bez nich nic nie wart. A że nie jesteśmy bez grzechów... (kto dziś długów nie ma?), to groziłoby nam zupełną ruiną.
Hrabia aż drgnął i oczy wlepił w plenipotenta, który ciągnął dalej z zapałem:
— Przybiegłem sam do księcia Roberta, aby wszelkich możliwych użył tu wpływów i stosunków. Trzeba się bronić... musimy wygrać lub... już nie chcę mówić, co nas czeka; Brańsk bez tych lasów, powtarzam, na nic się nie zdał.
— Cóż pan mówisz? Kiedyż się to począł ten proces? Ja nic o nim nie słyszałem — spytał hrabia, z miną bardzo skłopotaną.
— A! to stare dzieje, tylko odnowione. Pojmuje pan łatwo, — dodał — że proces, ciągnący się lat dwieście bez szkody, mogliśmy uważać za rzecz wcale niegroźną. Tymczasem pochwycił go w ręce czło-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/405
Ta strona została skorygowana.