— Dzięki Bogu, — rzekł Gozdowski — niemniej jednak z bardzo złemi wiadomościami przybyłem.
Tu rozpoczął, dobywszy cygaro, opowiadanie rozwlekłe o interesie, którego książę Robert słuchał z brwią namarszczoną, nie mówiąc słowa. Epizodycznie też dodał zaraz, jak mu się szczęśliwie zdarzyło, chociaż adresu nie miał, trafić w ulicy na hrabiego i o mieszkaniu księcia się dowiedzieć.
— Pytał się pewnie hrabia, z czem pan przybyłeś? — zagadnął książę.
— A tak, mówiłem mu o naszej biedzie; trzeba wszelkich wpływów i stosunków użyć, może i on też jakie ma.
Książę Robert, który łatwo wyrachować mógł skutek tego zwierzenia się, zaczął się śmiać dziwnym głosem. Nie odpowiedział już słowa. Dla niego nie było wątpliwości, że hrabia albo zwinie chorągiewkę, lub przynajmniej wątpliwego skutku wyczekiwać będzie. Śmiał się długo, chodząc po pokoju. Gozdowski nie umiał sobie tego wytłumaczyć, dla harmonji jednak starał się także uśmiechać.
Zaczęto mówić o czem innem. Plenipotent natychmiast chciał rozpocząć czynności i zabiegi, w których jednak książę Robert niewiele mu obiecywał być pomocnym.
— W tych sferach, przez których wpływ coś tu się zrobić może, — rzekł — ja albo małe, lub żadnych nie mam stosunków. Starać się będę, ale za skutek nie ręczę. Pierwsze wyroki zawsze wpływają na ostateczny; zdaje się, że rachuba była nieco śmiała, gdyście tam zaniedbali starania. Co się jednak stało, o tem niema co już mówić.
Po wyjściu plenipotenta książę długo rozmyślał. Dla niego jawnem było, że całe staranie owo o Alfonsynę, z takiemi zabiegami prowadzone, znowu rozchwiać się miało. Lżej oddychał teraz; ciężyła mu ofiara, a tu los sam, zlitowawszy się nad nim, miał go od niej uwolnić.
Poszedł z tą wiadomością zaraz do hrabiny Nata-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/407
Ta strona została skorygowana.