— Hę, hę? Czy anioł z nieba, czy ptaki niebieskie, jak na pustyni prorokowi, będą im złote cegiełki radziwiłłowskie przynosić? — roześmiał się gospodarz.
Plenipotent był zmieszany, gniewny, oburzony, tak że nawet mówić już nie chciał, kłaniał się i odchodził.
— Słuchaj pan, żebym dowiódł, iż jestem lepszy, niż panowie myślicie, — zawołał Zembrzyński — odstąpię połowę lasów, słyszysz pan, połowę lasów, ale o to sam na sam, bez świadków, z księciem umawiać się będę. Tak lub nie. To moje ostatnie słowo. Jak chcecie.
— Wszak z księciem Robertem... — przerwał Gozdowski.
— Nie z księciem Robertem, ale z szambelanem! — zawołał gospodarz. — Rozumiesz mnie pan, albo z nim sam na sam w cztery oczy, albo z nikim... albo z nikim! — powtórzył, oczy jaskrawe, żółte topiąc w plenipotencie.
Gozdowski zdumiony, sam nie wiedząc, co począć z tą propozycją, zakręcił się, skłonił i, nic nie odpowiadając, odjechał. W ganku jeszcze Zembrzyński, kłaniając mu się, dodał:
— Będę czekał odpowiedzi; daję czasu pięć dni do namysłu, lecz inaczej nic, inaczej... nic.
Z tem odjechał plenipotent, powtarzając sobie: „inaczej nic“.
— Dziwny człowiek — myślał przez drogę. — Dlaczego ten upór, żeby koniecznie z samym szambelanem mówić?.. i za to połowę lasów chce oddać... Oczywista rzecz, próżność, nic więcej jak chęć popisania się ze wspaniałomyślnością, żeby potem mógł powtarzać, iż tę ofiarę księciu samemu uczynił. Ale jakże to może być, gdy szambelan o niczem nie wie?
Powróciwszy do Brańska, Gozdowski zawahał się, co ma uczynić z wnioskiem tym Zembrzyńskiego. Należało jednak donieść księciu Robertowi o skutku wyprawy i, choć kilka godzin zwlókł plenipotent, wkońcu spytany wszystko opowiedzieć musiał. Księżniczka Stella była przytomna; i ona, i książę poczęli myśleć, jakby to możliwem uczynić. Trzeba było starca przy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/427
Ta strona została skorygowana.