ścią w sercu nigdy zapewnić jej nie mógł. Ja bo, panie, miłości zawsze jestem przeciwny, to, panie, głupstwo. Żeniłem się bez miłości, żyłem dzięki Bogu bez niej i dziecko takem wydał, że tam o tem nie słychać. Szacunek, zgoda... i dosyć. Szkoda domu, szkoda domu!
— Jeszcze to, panie hrabio, nie ostatnie słowo o nim — rzekł Gozdowski. — Książę Robert może się ożenić, księżniczka może wyjść zamąż...
— Wątpię, wątpię, — wtrącił, dolewając wina, hrabia. — Ale, ale, a cóż się stało z tą panną (ładna panna), co przy księżniczce była?
— Z panną Antoniną? — ruszył ramionami Gozdowski i uśmiechnął się. — Wzięli pono Żurbowie nadal tę samą dzierżawę u nowego dziedzica. Dobrzy ludzie! Zenon, jej brat, niby to prawnik... myśli zostać adwokatem; ano myśli i nie namyślił się dotąd. Panna Antonina zamąż iść nie chce; mocno ją posądzam, że się w księciu Robercie kocha. Wychowała się z księżniczką, nabrała pańskich obyczajów, niebogata... gdzie to tam jej męża znaleźć! Raz wraz to ona dojeżdża do Lublina, to pan Zenon... nieodstępni goście. Mnie się zdaje, że to się tak wszystko zestarzeje i zeschnie... Ale ludzie najczcigodniejsi... Mnie też, — wzdychając, dokończył plenipotent — spotkał ten los, żem, życie strawiwszy na ich usługach, po długich latach znalazł się na bruku, stary, siwy i już na niewiele przydatny.
Hrabia, sądząc, że tu może nastąpić przymówka o jakie miejsce w jego dobrach, albo o rekomendację, chrząknął głośno i zaczął kaszleć bardzo.
Gozdowski kończył:
— Szczęściem, że tam miałem kapitalik swój po ojcu i jakiś grosz oszczędzony, więc z tym się tu wyniosłem do Warszawy i żyję... aby do końca, bo późno już na nowo rozpoczynać zawód, a panowie teraz plenipotentów nie potrzebują. Prawdę rzekłszy, — dodał — panów i niema.
— Hę? — spytał hrabia — hę? No, są gdzieś niegdzieś, tylko czasy cięższe nastały.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/445
Ta strona została skorygowana.