Jak książę Norbert był znakomitym typem arystokracji rodu, bez najmniejszej skazy i śmieszności, które często wybranym towarzyszą — tak księżniczka Stella wydała się mecenasowi czemś nadziemsko pięknem i idealnem. Słusznego wzrostu, kształtna, pełna wdzięku w ruchu każdym, twarzą przypominała księżniczka angielskie ilustracje do dramatów Shakespaere’a, była nieprawdopodobnie piękna. Ale piękność taka regularna, klasyczna, nie opisuje się i gdyby nią tylko odznaczała się siostra księcia Roberta, nicby już o niej więcej powiedzieć nie można; piękności rysów wszakże towarzyszył tu wdzięk i urok pełen dobroci i słodyczy — na pierwszy rzut oka poznać było można, iż nie była młodziuchną, ale jeszcze w kwiecie dziewiczej młodości. Coś smętnego w oczach i ustach pociągało ku niej bardziej jeszcze. Cichy, harmonijny głos, którym przywitała mecenasa, doreszty mu głowę zawrócił. Śmiały zwykle i w żadnem towarzystwie nie czujący się obcym Hartknoch, z upokorzeniem własnem, gniewając się na siebie, czuł, że tu musiał się straszliwie plebejuszowsko i gminnie wydawać. Ruchy jego, zwykle zuchwale swobodne, stały się sztywne i śmieszne... sam to rozumiał. Jakkolwiek ciekawy przypatrzyć się zbliska temu dworowi zaczarowanemu, jakby z bajek tysiąca nocy wydartej karcie, Hartknoch myślał, że im prędzej się stąd wyrwie, tem będzie lepiej. Jątrzyło go to, iż się znalazł na świecie kątek, w którym on, co się miał za równego wszystkim, mógł tak się czuć nieswoim. Radby był zaprzeczył temu, czego doznawał, ale rzeczywistość cisnęła go żelazną ręką. W chwili gdy najmniej wiedział, co ma robić z sobą, z kapeluszem, z nogami, głową... nawet z językiem, Gozdowski wziął go pod rękę, począł rozmowę cichą i wyratował z tej toni. O trzy kroki odszedłszy, mecenas czuł się już na lądzie i bezpiecznym.
Dopiero powiódł wzrokiem po reszcie towarzystwa. Zasiadano do stołu i herbaty, osób było sporo, prócz już wymienionych; Gozdowski podjął się sumarycznie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/47
Ta strona została skorygowana.