szy na owego pana Zenona, poczuł w nim jakby brata i sprzymierzeńca. Obaj do tego świata nie należeli. Obiecał sobie po herbacie zbliżyć się do niego i zapoznać. Oprócz dwóch panien, starsza od nich, zakonnie jakoś wydająca się, w sukni czarnej pod szyję, już niebardzo młoda, stała milcząca trzecia kobieta, twarzy dość przystojnej, surowego wyrazu, pochmurna. Pomagała ona nieco przy gospodarstwie herbacianem, ale jakby roztargniona i tylko z obowiązku.
— Ta panna — rzekł, wskazując, Gozdowski — to krewna książąt, wprawdzie daleka i uboga, lecz zawsze należąca do familji. Dobra bardzo osoba ta panna Marcjanna; ona się tu opiekuje szpitalami, apteką, chorymi i kaplicą. Bardzo pobożna, księżniczka ją ceni i kocha.
Męska strona stołu obsadzona była jeszcze wielu figurami, w których mecenas bez komentarza domyślił się łatwo rezydentów wszelkiego rodzaju, bez których żaden dwór większy istnieć nie mógł. Pierwsze tu miejsce zajmował milczący, rumiany, nieśmiałych ruchów i wejrzenia kapelan-bernardyn ksiądz Serafin. Nie odznaczał się on niczem tak dalece, chyba zdrowiem, którem okrągła twarz jego tryskała. Gdy drudzy zajęci byli wstępną rozmową, ksiądz Serafin chleb swój rozkroił, masło przysunął i zabierał się smarować kromkę, na którą miał apetyt. Za nim siedziała głową od niego wyższa, z szyją niezmiernie długą, suchą, kościstą, figura donkiszotowska, z wąsami miotlastemi, na dwa świata przeciwne bieguny zaczesanemi, nieco łysa, długoręka, wyprostowana, żołnierska. Kresa przez czoło biała, jedno oko zmrużone na wieki mówiły o przeszłości, spędzonej czynnie i żwawo. Był to pan Polikarp Wincentowicz, który się długo błąkał po świecie, dopóki się tu na łaskawy chleb nie dostał. Powierzony on sobie miał departament łowiectwa, psy, konie, myślistwo, i najczęściej do stołu nie przychodził, tak był zajęty lasami i dzikiemi zwierzęty, ale na dziś uczynił wyjątek, bo to był dzień uroczysty. Robił też czasami fajerwerki ku
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/49
Ta strona została skorygowana.