mecenas. — Nie jest to wesoły zawód i, równie jak lekarzowi, trzeba doń dobrze zahartowanych nerwów; ale życie walką.
Zenon westchnął.
— Tak, — rzekł — życie walką. Przyznam się panu, że nicbym przeciwko temu nie miał, gdyby nie było konieczności zjadania się wzajemnie dla utrzymania życia... Kto nie jest zjedzonym, ten musi być zjadającym.
— Cóż poradzić przeciw... przeciw powszechnemu prawu? — rozśmiał się Hartknoch, zapalając cygaro i bystro spojrzał na Zenona, posądziwszy go może, iż odgadł chyba, z czem przyjechał.
— Przyznam się panu, — rzekł, zwracając rozmowę — że dzisiejszy dzień będzie mi pewnie na całe życie pamiętny. Co za osobliwszej powagi i starodawnego jakiegoś obyczaju rodzina! Co za typy! jakie oryginały! jak przedziwny gabinet starożytności! Ale niech się pan nie obraża, proszę, ja tego w złem rozumieniu nie mówię. Owszem, rodzina ta budzi we mnie najżywsze zajęcie.
Zenon się uśmiechnął.
— Mów pan otwarcie, zdaje mi się, że w poglądzie na ten żywy obraz zgadzamy się zupełnie. Widziałeś mnie pan przy tym stole siedzącym, jak gość skamieniały, nie umiejącym rzec słowa; mogłeś się domyśleć, jak mi było duszno i ciężko, tem ciężej, że w świecie tym mam i ojca, i siostrę, bo choć ja do niego nie należę, oni, niestety, są tam wcieleni. Prawda? obraz osobliwszy... a dla mnie wielce, wielce smutny!
— Toż samo i na mnie uczynił wrażenie, — pocichu odezwał się mecenas — a może tem większe, że ja go po raz pierwszy oglądałem w życiu, i że... że...
ale o tem mówić trudno.
Zenon spojrzał mu bystro w oczy.
— Mówić trudno panu, ale mnie aż nadto się łatwo domyśleć — rzekł głosem wzruszonym Żurba. — To, co dla pana jest domysłem, dla mnie jest dotykalną rzeczywistością... Patrząc na Brańskich, zdaje
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/56
Ta strona została skorygowana.