Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/59

Ta strona została skorygowana.

— Ale to gąbka, która się tak napiła tego, w czem ją zanurzano, że z niej się już nic nie wyciśnie więcej, nad spotęgowaną rezygnację samych książąt. Czy pan nie widzisz, że ten poczciwy człek nabrał nawet fizjognomji swych ukochanych pryncypałów, wpatrując się w nią długie lata? W nim niema nic własnego, swojego... to zwierciadło posłuszne, nic więcej.
Mówił i unosił się coraz goręcej pan Zenon, chodząc po małej izdebce.
— Ręczę, — dodał nareszcie — że i pan tu przybyłeś nienadaremnie.
— To łatwo odgadnąć, — cicho rzekł mecenas — my prawnicy nigdy darmo nie przyjeżdżamy tak daleko. Mogę jednak zapewnić pana, iż na ten raz interes nie jest jeszcze groźny.
Młody Żurba, dłużej dopytywać się nie śmiąc, nagle zamilkł, a że noc była późna, podali sobie ręce i rozeszli się jakoś smutni.
Są wypadki, w których się najchłodniejsza nawet natura wrażeniu pewnemu oprzeć nie może. Hartknoch był jedną z tych chłodnych postaci, dla których życia zadanie mieści się całe w ciasnym egoizmie jednostki, szanującej tylko inne egoizmy i ustępującej im nieco, aby one też ustępstwami za to zapłaciły. Nie był to jednak człowiek zły ani bez serca. Na nieszczęście rozum brał zawsze nad nim górę. Tym razem mecenas, który czuł się zupełnie spokojny w sumieniu, przybywszy w interesie klienta swego, uległ wrażeniu, jakie na nim widok rodziny książąt Brańskich uczynił. Rozmowa z panem Zenonem przyczyniła się do tego. Długo zasnąć nie mógł, zastanawiając się nad naturą fenomenów, których był świadkiem. Serce podbudziło go może do tych badań, lecz rozum zimno je dokonywał. Wkońcu z reasumującym dlań wszystko wyrazem: Morituri! pan mecenas, westchnąwszy, usnął.
Zbudziło go rano otwarcie drzwi za wczesne i ukazanie się w progu tego samego pana Zenona, z którym wczoraj dopóźna prowadził rozmowę.