— Przebacz mi pan, — rzekł, wchodząc — iż go tak rano budzę; całą noc rozmyślając nad różnemi rzeczami, zasnąć nie mogłem. Przychodzę pana prosić o objaśnienie... jestem niespokojny nieco. Wszak to nie będzie niedyskrecją zapytać go o bliższe wyjaśnienie interesu, który tu pana sprowadził. Powiedziałeś mi pan, jeśli dobrze pamiętam, iż na ten raz nie jest on groźny jeszcze. Wnioskuję z tego, iż groźnym się stać może. Losy tej rodziny obchodzą mnie mocno. Możebyśmy conjunctis viribus poradzić coś mogli, nawet mimowoli tych starych dzieci, co same sobie radzić nie umieją i nie chcą. Nie mam żadnego prawa wymagania od pana w tem współczucia i pomocy, ale się odzywam do szlachetności jego charakteru.
Mecenas ledwie miał czas przetrzeć oczy i zebrać snem trochę powikłane myśli, ale umysł miał świeży i łatwo przyszedł do siebie.
— Niezmiernie to naturalne, co pan mówisz, i bardzo szlachetne z jego strony, — rzekł — ale, kochany kolego-prawniku, postawże się na mojem miejscu. Gdybyś przybył w cudzej sprawie, powierzonej ci z zaufaniem, mógłżebyś sumiennie dopełnić cokolwiek bądź szkodliwego interesowi klienta, który ci zaufał?
— O cóż ci właściwie idzie? — zapytał, siadając, Zenon.
— To, z czem przybyłem, nie jest tajemnicą — odparł mecenas. — Między innemi długami na dobrach książęcych ciąży suma pewna, o którą się wierzyciele upomnieli. Zapłacić ją było trudno; ja nabywam ją i biorę przelew w imieniu spekulanta, który tę hipotekę uważa za dostateczną. Nic w tem dotąd dla Brańskich niema groźnego.
Pan Zenon się zamyślił głęboko.
— Ale cóż to za ideał kapitalisty, — zawołał — który proprio motu chce się lokować na obciążonych dobrach książęcych? To rzecz niepojęta. Z najlepszą wiarą w ludzką uczynność, lekkomyślność i t. p. trud-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/60
Ta strona została skorygowana.