Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

la była dlań zamknięta. Książę Robert zbył zapytania natarczywe półśmiechem, półnadąsaniem, zagadał o czem innem i, we wszystkich innych przedmiotach chętnie rozprawiając z Zenonem, tego jednego nigdy mu dotknąć nie dozwolił. Zenon wniósł, iż rana była niezgojona, że płynęła krwią jeszcze; poszanował i zrozumiał tę boleść, rachując, iż czas powoli uśmierzyć ją musi. Nigdy też nie tykał, z księciem mówiąc, majątkowych spraw, przez delikatność jakąś, a może, by się nie zdało, iż o swój i ojca los się obawia, mieli bowiem u książąt sumę znaczną, a worek ich na zawołanie był otwarty.
Tym razem jednak przybycie mecenasa, które rozbudziło jakiś niepokój w duszy pana Zenona, skłoniło go nietylko do napaści wcale niezwyczajnej na Gozdowskiego, ale do postanowienia otwartego rozmówienia się z księciem Robertem. Czuł się w sercu czystym, to mu dodawało odwagi.
— Lekarz — mówił do siebie, idąc — musi mieć męstwo nietylko zdarcia z rany bandażów, ale zapuszczenia w nią noża, jeśli nim gangrenę ma wykroić. Będzie się książę gniewać — ha! cóż robić? niech się gniewa, dopełnię obowiązku.
Już był prawie w progu mieszkania przyjaciela, gdy myśl nowa wstrzymała go.
— Co pomoże moja rada? To się na nic nie zdało! Rozjątrzyć mogę, a nie mam dosyć powagi, aby przekonać. Wypadałoby, któż wie? inaczej może postąpić.
Zamyślił się: książę generał przyszedł mu na myśl, czyby jego za skuteczne narzędzie lub choć za pomocnika użyć nie było można. Zawahał się, spojrzał wgórę. W oknie drugiego piętra przeciwnego skrzydła pałacu kawaler maltański siedział z cybuchem i bardzo swobodnie fajkę palił, poglądając w podwórze. Była to jego fajka uroczysta, pierwsza, którą pomaluteńku do dna wypalał, po filiżance kawy, zrobionej własnoręcznie na maszynce.
— Hej, Żurba, słyszysz? Czego ty się tam tak ra-