i duchowieństwo niekiedy zjeżdżało, kilka sal było nieuchronnie potrzebnych.
Umeblowanie ich pochodziło jeszcze ze starego domu, ocalone od pożaru, w biało wytynkowanych apartamentach dziwacznie się wydając. Krzesła, niegdyś złocone i aksamitami pokryte, stoły z poobijaną pozłotą i lakierem, obrazy ogromne, sczerniałe, gdzie niegdzie krucyfiks lub relikwiarz, rzeźby drewniane i niezgrabne, szafy czarne, roboty jakiegoś domorosłego artysty, jako tako ubierały puste i chłodne komnaty księdza biskupa. O wygodzie nikt tu nie pomyślał, tem mniej o wdzięku. Służba też sufragana, ze starych ludzi, w większej części z Brańska pobranych, złożona, miała wprawdzie liberje, galony i wszystko, co mieć była powinna, ale w stanie najopłakańszym. Tak samo wyglądała stara kareta i ogromne, chude, wypracowane konie, na które wkładano wyzłacane chomąta, aby sterczące pokryć kości.
Biskup przyjmował u siebie tylko, gdy do tego był zmuszony, żył zresztą zamknięty i pewnie mniej wygodnie, niż niejeden z wiejskich proboszczów. Narzekano powszechnie na jego kwaśne wino, chleb zgorzkniały i stół niesmaczny, przypisując skąpstwu to opuszczenie się i zaniedbanie. Gdy nikogo nie miał oprócz kapelana, ksiądz sufragan jadł, co mu dano, a że ściśle postów pilnował i pół roku nietylko mięsa, ale i masła na stole nie było, tylko zielony olej, którego zapachem przeszła sala jadalna, chorował potem i dietą a kleikiem się leczył. Życie to było anachorety, a praca, jakiejby nie każdy podołał: siła ducha go trzymała. Więcej w kościele niż w domu, na zimnie, w podróżach po parafjach, na różnych celebrach w okolicy, ksiądz sufragan nie miał nigdy czasu odetchnąć, chyba gdy na parę dni do Brańska pojechał.
Niezmiernie uprzejmy, grzeczny, nad potrzebę może pokorny i bojaźliwy, przy obejściu się, nacechowanem najwyszukańszą delikatnością, ksiądz biskup był milczący, smutny i, można powiedzieć, niedostępny dla tych, co z nim żyli. Człowieka w nim znała tyl-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/87
Ta strona została skorygowana.