Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/92

Ta strona została skorygowana.

Biskupowi te dwa miljony ciągle się snuły po głowie.
— Czy nie lepiejby, panie hrabio, dać tu córce spocząć, mamy też bardzo dobrego lekarza. Jutro u nas odpust, pomodlilibyście się, a z Brańska spodziewam się, jeśli nie wszystkich, bo szambelanowi ruszyć trudno, to przynajmniej kilku osób.
Spojrzał bojaźliwie na hrabiego, który się wciąż uśmiechał.
— Muszę się przyznać w. ekscelencji, — rzekł, głos zniżając — że moja jedynaczka, moja Alfonsynka, jedyne oko w głowie, zawojowała starego ojca; ona podróżą kieruje, ja jej służka, od niej zależy stać, jechać, spoczywać, a że jeszcze niebardzo zdrowa, więc już ani głosu podnieść nie śmiem. A! gdyby się Alfonsynka tylko zgodziła, jakżeby mi było miło służyć w. ekscelencji i dzionek tu jaki spędzić i pomodlić się, i poweselić, i stare dzieje przypomnieć.
— To namówcie córkę, dla zdrowia! dla zdrowia! — dodał biskup, ściskając rękę hrabiego.
— Będę próbował — odpowiedział hrabia.
W tej chwili trzech dziekanów weszło razem i biskup pośpieszył na ich przyjęcie, hrabia zamilkł i uczuł potrzebę wycofania się.
— Czegóż tak śpieszycie? — spytał ksiądz sufragan.
— Bom tu wpadł istotnie, jak Piłat w credo, — rozśmiał się hrabia — nie chcę być zawadą.
— W każdym razie do zobaczenia, nieprawdaż? — dodał biskup.
— Nie wyjadę, żebym rączek waszych nie ucałował! — zawołał hrabia.
Nadciągające duchowieństwo zmusiło Podolaka do odwrotu.
Wielki odpust w małem miasteczku dla mieszkańców jest bardzo miłą uroczystością, lecz dla przejeżdżającego, który nań trafi wypadkiem, potrzebując wypoczynku, niespodzianką dosyć niewygodną. Dla licznego dworu, dla nawykłych do domowego komfor-