— Cóż to za szczęście, — począł książę generał, rzucając się w objęcia hrabiego — tylko co się dowiedziałem od brata, lecę co prędzej, aby was złapać! Przedstawże mnie córce.
Panna Alfonsyna stała przed kanapą z dość wymuszoną postawą, z twarzą pochmurną, oczekując na zapowiedzianego księcia, lecz że słyszała o służbie wojskowej Roberta, a tu ją uderzył tytuł generalski przybyłego, była najpewniejsza, że zobaczy przed sobą młodego człowieka. Generał, ów zachwalony przez ojca ulubieniec wielkiego świata (o kawalerze maltańskim zapomniała), wydał się jej dziwnie stary. Zdumienie odmalowało się na jej twarzy, lecz ojciec zaprezentował księcia dobitnie i rozproszył wątpliwości. Książę przywdział najwykwintniejszy swój uśmiech i przypomniał sobie dawne salony paryskie, usiłując przybrać ton ich właściwy.
— Przepraszam państwa najmocniej za tę napaść w chwili, gdy spoczynku potrzebujecie — zawołał, siadając na podanem krześle. — Dowiedziałem się od brata mego, księdza sufragana, o bytności państwa i chciałem mieć to szczęście powitać kochanego kuzyna, złapać go choć w przejeździe. Bardzom szczęśliwy, że mi się to udało. Ale pani zmęczona drogą!
— Alfonia moja niezdrowa... tak delikatna biedaczka, nerwowa, a tu drogę mieliśmy do przebycia piekielną.
— Na to doskonałą miałbym radę. Niewielebyście państwo zboczyli z drogi, zajeżdżając do Brańska, tam byłby wypoczynek wygodny, a moja bratanka, księżniczka Stella, miałaby prawdziwą przyjemność poznania kuzynki i troskliwego jej pielęgnowania.
Ojciec spojrzał ku córce błagająco prawie — niezmiernie mu się chciało zawieźć ją do Brańska, lecz sam ani się mógł odważyć zaproponować, czekał wskazówki od najukochańszego dziecka. Miss Burglife oczy miała spuszczone na końce rękawiczek, któremi się bawiła, panna Alfonsyna milczała długo.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/97
Ta strona została skorygowana.