Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/105

Ta strona została uwierzytelniona.

niestety, aż nadto prawdziwe! rzuciło go bez względu na obowiązki służby ku siostrom i bratu, z drugiej strony żołnierze wierni danym rozkazom, już chwytali ranną, aby ją obedrzeć i dobić, gdy Naumów puścił się jak strzała, stanął w jej obronie, bez namysłu dobywając broń.
— Precz! — krzyknął głośno, sam prawie nie wiedząc, co mówił. — Ona siostra moja, ona ruska!
W tej chwili postrzelona w rękę Magdzia podniosła głowę i równie głośno krzyknęła:
— Nie, nie! jestem Polką, nie wyprę się tego, choćbym umrzeć miała.
W zamieszaniu słowa te przeszły niedodosłyszane, żołnierze się cofnęli, a Naumów ujrzał się daleko od swoich, ogarnięty tłumem i prawie bezprzytomny. Kuba, który stał za nim, z lekka go odpychał.
— Puść mnie — rzekł — to nie twoje miejsce, muszę wyjść naprzód, bo jeszcze pewnie będą strzelali, a naszym obowiązkiem nastawić mężnie piersi i pokazać, jak Polacy potrafią umierać.
Twarz akademika, który to mówił, blada była, ale jaśniejąca pogodą. Naumów zapomniał o sobie, patrząc na tego bohatera... Strzały rozległy się znowu i jęk boleści i chór pieśni i dziki okrzyk żołnierstwa. Z okna nad głowami ich słychać było śmiech i klaskanie w dłonie. Światosław poczuł, jakby go ktoś trącił w ramię i dziwne jakieś uczucie ciepła spływającego mu powoli po ręku. Ale nie miał czasu myśleć o sobie, bo przed nim padł przyklękając na jedną nogę, Kuba. Modlitwa jego została wysłuchaną, dwie kule strzaskały mu stopę, a nim go od-