Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/142

Ta strona została uwierzytelniona.

taki odgłos wśród milczenia nocy przejmował dreszczem, bo za nim czuć było nieszczęście, którego ono było wyrazem. Wyobraźnia dopełniała ten stłumiony odgłos boleści, straszliwym wizerunkiem zrozpaczonej rodziny. Przez uszanowanie dla świętości tego cierpienia za każdym razem milkli wszyscy, słuchając go jak modlitwy, która winna była sprowadzić karę Bożą. W takich wrażeniach smutnie, a uroczyście spłynęła ta noc, podobna czuwaniu nad łożem konającego.
— Nie wstrzymuję cię, Stanisławie, rzekła, spostrzegłszy bielejący dzień w oknach Magdusia. Idź na obronę tego biednego kraju, którego dzieci porywają od matek, mężów od żon, któremu jęknąć nawet nie wolno, gdy go boli, a trzeba rękę, co go chłoszcze całować. Nie byłabym Polką, gdybym śmiała odradzać ci poświęcenie. Gdy to mówiła, byli na chwilę sami, Lenia z matką wyszły do drugiego pokoju.
— Idź, mówiło dziewczę, mam jakąś nadzieję, że się zobaczymy jeszcze, ciężki to będzie bój bezbronnych przeciwko uzbrojonym, słabszych przeciw mocniejszym, ale was ożywia duch, którego iskry nie ma z tamtej strony. Ja mam nadzieję zwycięstwa, lub przynajmniej wielkiego bohaterskiego zgonu. Ale nie, dodała, nie, musisz i powinieneś powrócić! bo... szepnęła ciszej, a dwie łzy spadły z jej oczów, niesiesz z sobą i moją duszę i moje życie, pamiętaj, jabym już bez ciebie żyć nie mogła.
Naumów pochwycił jej rękę i całował w milczeniu.
— Dla czegóżeś ty, siostrą moją?
— Dla tego, odpowiedziała mu Magdusia,