Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/150

Ta strona została uwierzytelniona.

jak nie wpadniemy, jak nie zaczniemy miętosić, nie dawszy się im do karabinów dobrać! Pouciekało to tałałajstwo, kilku też wyciągnęło nogi, a coś tam reszty wpadło do karczmy, zatarasowali się i nuż się bronić. Oficer też ten, nie ma co mówić, bił się mężnie jak prosty żołnierz, ale gdyśmy karczmę podpalili, wszystko się to zdało i ot niewolnika przyprowadziłem.
— Mogę potwierdzić raport, rzekł Kniphusen, uśmiechając się. No, ale cóż teraz myślicie ze mną robić?
Naumów stał milczący, Bocian długiego wąsa kręcił.
— Panie pułkowniku, rzekł, gdyby to była wojna ludzi z ludźmi, toby się to tam jakoś po ludzku też poradziło, ale my musimy pamiętać, że oni naszych oficerów wieszają, że dobijają żołnierzy, że nie przebaczają rannym. Moim zdaniem należy się temu jegomości postronek.
Kniphusen choć to słyszał pozostał obojętnym, rozwiązano mu ręce, a on otarłszy krew i pot z twarzy, z zimną krwią zapalił cygaro...
— Słuchaj, rzekł do Naumowa, co ma być to będzie, jeżeli masz wódkę, to mi każ dać kieliszek.
Bocian, w którym ta obojętność na śmierć jakieś uszanowanie wzbudziła, podał mu swoją manierkę. Baron łyknął, otarł usta i oddając mu ją przyłożył rękę do czapki.
— Kochani bracia, rzekł pułkownik Swoboda, uczynimy z innymi więźniami, jak ze wspólnej naszej rady wypadnie, na ten raz proszę o życie tego człowieka, który moje ocalił. Znam go oddawna, służyliśmy w je-