Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/165

Ta strona została uwierzytelniona.

wymowną trwogą. Mógł to być w prawdzie oddział polskich żołnierzy, ale zarówno mogli też być moskale, i Magdzia spojrzała błagająco na Naumowa ze złożonymi rękami, zdając się go prosić, aby co najprędzej uchodził. Bryczka była gotową i drogą w stronę przeciwną ku lasowi ujść było można. Bez pożegnania więc rzucił się na siedzenie Naumów i sam wziąwszy w ręce lejce, szarpkim kłusem poleciał. Po jego odjeździe stali wszyscy, wyczekując przybycia tych jeźdźców, którzy się zbliżać zdawali, nagle jednak wszystko ucichło i złowroga jakaś cisza trwała przez minut kilka. Jednakże wśród niej, baczne ucho Feliksa dosłyszało jakichś szelestów i coraz zbliżających się szeptów. Widocznie coś niezwyczajnego się przygotowywało, w pomroku nocnym, który już brzask dnia rozwidniać zaczynał. Magdzia dostrzegała pierwsza jakieś dwie postacie u furtki dziedzińca, które się nieśmiało skradać zdawały — ścisnęła za rękę matkę, wskazując jej tych ludzi. Po kształcie czapek poznać już było można moskiewskich żołnierzy. Prawie w tejże chwili ukazali się oni z za płotów w koło, furta się otworzyła i kilku z nich weszło z bronią dobytą rozglądając się na wszystkie boki. Feliks oprzytomniawszy trochę, postąpił jako gospodarz, ale pierwszy, do którego się zbliżył, pochwycił go za piersi, obalił na ziemię i krzyknął.
— Wiązać tych buntowników!
Kobiety nie prędko odzyskały przytomność i stara Bylska naprzód poszła ku oficerowi, chcąc mu wytłumaczyć, że chyba omyłką mógł tak postąpić, bo przecie ani oporu, ani pozoru buntu znaleźć tu nie mógł.