Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/219

Ta strona została uwierzytelniona.

w ten sposób zbliżyć się mogę do niego, pocieszyć go i pokrzepić...
Staruszka, gorliwa katoliczka, zacięła usta.
— Ale małżeństwo nie będzie ważne?... — rzekła.
— Przed Bogiem dane słowo, podane i ściśnione ręce, w obliczu nieba wymówiona przysięga wystarcza... — zawołała Magdzia — prowadźcie mnie, prowadźcie, idę, jestem gotowa...
— Czekajcie chwilę — przebąknął, wahając się baron, który czuł potrzebę przygotowania nieszczęśliwej do widoku narzeczonego skatowanego niemiłosiernie i na pół już tylko żywego — Naumów, muszę was uprzedzić, jest chory... lepiej od razu powiedzieć wam prawdę, jest okrutnie zbity...
Krzykiem tylko odpowiedziały mu kobiety...
— Męczono go! ach! przeczuwałam, — zawołała, ręce załamując Magdzia — ale powiedźcie mi, przecież nie spodlił się? — nie zdradził? — nie wydał nikogo?
— O! nie! — przerwał baron żywo, wytrwał po bohatersku...
— A! o to mi szło najwięcej — krzyknęła rozgorączkowana kobieta — umrzeć to nic, ale trzeba umierać godnym sprawy, której się poświęciło życie. On święty! on wielki! jam szczęśliwa, tak jak w przeddzień śmierci być można... jam spokojna!!
Baron popatrzył na nią i skłonił głowę, takiej kobiety nie widział w życiu. Nie było to wypieszczone dziecię zgniłej pseudo cywilizacji moskiewskiej, ale bohaterka tych czasów, które nam dziś, handlarzom i spekulantom wydają się głupią bajką. Gdyby umiał