Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/222

Ta strona została uwierzytelniona.

wał, ciało nieruchome było jak trup. Magdzia zlękła się, czy nie umarł, czy nie przyszła za późno.
— Stasiu! odezwała się półgłosem — to ja! to ja! Ale Naumów był omdlały i nic nie słyszał; jęk tylko głuchy ozwał się z piersi jego... był jeszcze bezprzytomny.
Dziewczę powoli przyklękło przed nim i zbliżyło usta do bladego czoła, do zżółkłej, prawie trupiej twarzy. W drewnianym kubku litościwszy żołnierz postawił przy nim trochę wody, nią orzeźwiła mu skronie powoli i krople jej puściła na spiekłe wargi. Westchnienie ciężkie dobyło się z nich powoli, potem okrzyk słaby...
— Stasiu! Stanisławie! to ja! to ja! mówiło cicho dziewczę.
Otworzyły się nareszcie oczy krwią zabiegłe, ale zdawały się nie poznawać, błąkały się dokoła zdziwione... po długiej chwili milczenia i oczekiwania, gdy Magdzia ujęła jego rękę, Naumów zwolna przychodzić zaczął do przytomności.
— To ty! ach! gdzież my jesteśmy? — spytał.
Magdzia nic jeszcze na to pytanie odpowiedzieć nie chciała, lepsza była dlań wątpliwość niż rzeczywistość.
— Jesteśmy razem z sobą — rzekła po chwili — razem z sobą. Naumów chciał się zwlec i powstać, ale nie miał siły, ciężyły mu kajdany, jęknął tylko i padł na słomę.
— A! rozumiem wszystko — odezwał się — ale pocóżeś ty tu zamknięta? oni i ciebie zabiją... za to żeś mnie widziała, żeś była świadkiem... że możesz mówić i narzekać... Ja jestem Moskal, wstyd mi, wstyd za moich