Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/241

Ta strona została uwierzytelniona.

Tego dnia wszakże najszczególniej zwracała uwagę para osób siedzących za małym stoliczkiem przy cukierni... Królowała tu bardzo piękna, wyświeżona blondynka, biała jak mleko, z niebieskimi zalotnymi oczyma, wspaniałej budowy i arystokratycznej postawy. Strój jej w skromnym Dreźnie prawie był rażący, w Paryżu nawet w lasku Bulońskim, wśród najwybitniejszego półświata, byłby może ściągał oczy. Suknia przesadzonej szerokości i niesłychanych rozmiarów, jasny szal ponsowy, bransolety, łańcuchy, pióra choć dosyć harmonijnie dobrane, zdradzały niepohamowane pragnienie odznaczenia się. Nie dziw, była bowiem świeżą i piękną, ale na twarzy tej, żadne uczucie, żadna myśl nie nęciła i nie przyciągała urokiem, który często mają najpospolitsze fizjognomie. Było to bóstwo cielesne, Aspazja, Fryne czy Agrypina. Chłód wiał od tego posągu wytwornych kształtów, który zdawał się dla tego pragnąć hołdów i miłości, aby się przy nich cokolwiek rozgrzał i ożywił. Przechodzący stawali, patrzyli, dziwili się i odchodzili zamyśleni, z trochą mimowolnego w sercu politowania... Tak piękna, a tak była zimna i odpychająca! Nic kobiecego nie miała w sobie, jakoś męską śmiałość wejrzenia i wyzywającą postawę. Gdyby nie siedzący przy niej mężczyzna pięknej lecz zmęczonej twarzy, z oczyma spuszczonymi ku ziemi, zobojętniały i chłodny, jak ci co wypili do dna czarę żywota, i nie potrafili się nią upoić — możnaby było wziąć łatwo piękną blondynkę za jedną z tych błędnych rycerek, które puszczają się po Europie... quaerens quem devoret, (szukając sobie pastwy).