Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/243

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteś dziś okrutny! — odezwała się kobieta.
— Niestety! nie tylko dziś, ale i zawsze cudnie piękna...
— Niestety! — przedrzeźniając go, odpowiedziała żona — piękną jestem, ale nie dla ciebie...
— A! nawet dla mnie.
— Dziękuję! Zamilkli i szli powoli, mężczyzna z roztargnieniem spoglądał przed siebie, gdy podchodząc ku Belwederowi, nagle zatrzymał się i okrzyk podziwienia dobył mu się z piersi.
Naprzeciw pięknej pary naszej, szła druga, całkiem odmiennego charakteru — mężczyzna młody, blady, smutny, o kuli, którego podtrzymywała kobieta młoda także, piękna bardzo, ale z obliczem znękanym, z oczyma wypłakanymi, z licem powleczonym nieuleczoną tęsknotą. Ubrana była w grubą żałobę, ubogą, wynoszoną, wytartą, zdradzającą niedostatek — lecz stroił ją cudownie wyraz boleści i smutku, który twarz wychudłą rozpromieniał aureolą męczeństwa. Była piękną, jakby jedna z niewiast tych, które Fiesole odmalował w kaplicy świętego Wawrzyńca na Watykanie, jak męczennica pierwszych wieków, całująca krzyż przed skonaniem. Nigdy może bardziej krzyczące nie spotkały się kontrasty nad te dwie kobiety, z których każda uosobiała świat całkiem odmienny — jedna zwycięską biesiadnicę uczta Sardanapalowej wieku, druga tęskną ofiarę wierzącą w niebiosa, w przyszłość jasną i świętą, w raj okupiony męczeństwy...
Dlaczegóż, gdy spotkały z sobą, i oczy ich zmierzyły się nawzajem, piękna tryumfa-