Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/37

Ta strona została uwierzytelniona.

podobało, że ktoś w jej przytomności śmiał, nie o niej zamyślać. Podbiegła więc do Naumowa, przeglądając się we wszystkich zwierciadłach po drodze, według swego zwyczaju i rozbudziła go głośnym pytaniem:
— Cóż tam Światosław Aleksandrowicz? dużoście Polaków nazabijali? zadumawszy się tak pewnie o Warszawie.
I nie czekając odpowiedzi ze śmiechem dzikim, pokazując białe ząbki, poczęła mówić dalej:
— O, jeżeli my tam trafimy jeszcze na rewolucję, to się papinki prosić będę, żebym koniecznie miała okno na ulicę! Będę klaskać i śmiać się jak do nich będą strzelali. Słyszał tatka takie zuchwalstwo? żeby ta garść szaleńców porwać się na nas śmiała? A który z panów oficerów najlepiej się popisze to go pocałuję... dalibóg! pocałuję...
Naumów podniósł chmurną głowę, ona myślała, że spotka na jego ustach uśmiech zapału i pragnienie tego pocałunku, ale się zawiodła. W oczach Światosława był głęboki smutek. Ona milczała, wyzywając odpowiedzi, ale Naumów ani słowa się nie odezwał.
— Cóż wy na to? spytała nareszcie urażona.
Głuchym, stłumionym głosem młody oficer rzekł po cichu.
— Moja matka była Polką.
Natalia popatrzała nań chwilkę, potem odwróciła się nagle i zaczęła mówić o czym innym. Ale nie upłynęło kilka minut, gdy znowu zwróciła się do młodego chłopca i nie wiedzieć dla czego usiłując go przywabić, milcząc podała mu rękę. Z jej strony był to