Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/61

Ta strona została uwierzytelniona.

rzyło mocniej i łzy rzuciły mu się z oczów, a obraz dawno zapomnianej matki na tle tego kraju wystąpił przed nim żywy urosły, wielki!
Często pieśń pasterza, której nie rozumiał, samym smętnym swym dźwiękiem, do łez go prawie rozczulała... serce biło coraz żywiej, a mgliste przypomnienie lat dziecinnych występowało coraz jaśniej, coraz wyraźniej i rozkołysywało duszę.
Wszystko co rzucił za sobą, aż do Natalii Aleksiejewny zdało mu się obcym światem, tam on był przyswojonym wygnańcem, tu rodzonym tej ziemi dziecięciem... Na nieszczęście język, fizjognomia, strój czyniły go Moskalem i gdy rad był zbliżyć się do tych nieznanych braci, oni odsuwali się od niego z jakąś obawą i wstrętem. To go smuciło... ale się pocieszał tym, że w Warszawie znajdzie rodzinę swoją, prawdziwą familię, matki, siostry i braci...
Dla sieroty, co nigdy nie kosztował rozkoszy życia w kółku familijnym, ta nadzieja zbliżenia się do istot węzłem krwi z nim połączonych, była także wielkim szczęściem. Wyobrażał sobie, że go tu przyjmą jak brata... i obiecywał kochać ich... całą nienasyconą żądzą kochania, której dotąd zużytkować nie mógł jeszcze.
Zewnętrzna postać kraju i miasta, choć sobie z tego nie umiał zdać sprawy jasno, była dziwnie odmienna od moskiewskiej, było w niej zarazem więcej cywilizacji i więcej prostoty, więcej poezji, wiary i smutku, nade wszystko więcej samoistnego charakteru...
Na wielkich gościńcach moskiewskiej pustyni, życie podobne jest do tego jakie się