Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/66

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! na Boga... Naumów! czy pan...
— Jestem siostrzeńcem pani Bylskiej... to jest.......
Dziewczę się roześmiało. Widna była w jej twarzy chętka zbliżenia się do krewnego, a odraza do munduru i nazwiska. Nie chcąc wziąć na siebie rozstrzygnięcia jak ten przybysz tak bliski miał być przyjętym, Magdusia otworzyła drzwi pokoju i zaczęła wołać:
— Mamo! Mamo!
Po chwili ukazała się w progu, słusznego wzrostu, krzepka jeszcze, silna, rumiana, w domowym stroju powszednim niewiasta z twarzą pełną dobroci i rozsądku. Siwiejące jej włosy nie dobrze przykrywał rozwiązany czepeczek, w ręku trzymała imbryczek... Postrzegłszy Naumowa popatrzała na niego i na córkę... milcząco.
— Oto ten pan chce się z mamą widzieć — zawołała Magdusia. — Pan Naumów... dodała z przyciskiem.
— Pan Naumów! a! krzyknęła stara Bylska. Oficer niby po polsku, całując ją w rękę, począł się prezentować, cały drżący i zmieszany.
— Chodźże! chodź... to syn Misi... jak Boga mego kocham! syn Misi. — Moskal... Jezu drogi! a! czyś ty Moskal!
— Magdziu, podajże lampę, prosimy, prosimy. Jak się masz!
I choć z obawą jakąś, pocałowała go w głowę.
Ten serdeczny pocałunek starej kobiety, dla spragnionego uścisku i miłości sieroty, tak był słodkim, tak go chwycił za serce biedaka, że prawie ze łzami ściskać zaczął jej ręce, a Bylskiej zebrało się też na poczciwe