Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Moskal.pdf/69

Ta strona została uwierzytelniona.

tę skorupę, która go uczyniła dla nich obcym, może nienawistnym. — Przed kilku tygodniami miał się jeszcze za Moskala, teraz kipiała w nim krew polska i poczucie obowiązków, jakie ona niosła z sobą. Począł mówić powoli łamiąc język, mieszając dwa przeciwne sobie i psując nawzajem wyrazy, ale z jaką dobrodusznością ujmującą. Kuba, siostry jego, sama pani, śmieli się i radowali tej łamaninie, dowodzącej przynajmniej jego dobrych chęci. Akademik, który nieco rozumiał po moskiewsku, tłumaczył, poprawiał i mimowolnie pociągnięty ku bratu, przysiadł się do niego: poczuł, że potrzeba było nawracać, że tu nauka języka sama ciągnęła zaraz za sobą odrodzenie duszy i człowieka. Nigdy jeszcze Naumów od lat dziecięcych nie słyszał języka tego, którym pierwsze w życiu wybełkotał wyrazy, tak rozkosznie brzmiącego mu w żywej poufałej rozmowie. Dźwięki te jak pieśń radości odbiły się w jego sercu, zdawało mu się, że odzyskiwał straconą matkę, rodzinę, i zatarte sny ideałów tych lat, w których był jeszcze ukochanym Stasiulkiem biednej wdowy. Dziwne uczucie piersi mu napełniło, cały ten przeciąg czasu spędzony w mundurowej niewoli zdał się jakby nocnym marzeniem, ciężkim, z którego się dopiero rozbudzał: lżej czuł na piersi, jaśniej w głowie, cieszył się i radował, sam nie umiejąc wytłumaczyć pociechy tej i radości. Poczciwe serce zawiędłe powoli odżywało.
A gdy się siostrzyce rozśmiały z jakiegoś słowa, odpowiedział im prawie wymownie, i w zapale nawet prawie dobrą polszczyzną.
Nie śmiejcie się, ale użalajcie nademną... sieroctwo moje uczyniło mnie tym złamanym człowiekiem, jakiego widzicie przed sobą.