Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/113

Ta strona została uwierzytelniona.

Juliusz się zamyślił... Nie mieli czasu rozmówić się dłużéj, gdy gwałtowne szczekanie Lewka zaniepokoiło Juliusza, znał on wszystkie głosy wiernego stworzenia oznajmujące o niebezpieczeństwie, prawie równocześnie gospodarz wpadł zbladły do alkierza...
— Paniczu! zawołał żywo... Bóg wie co się stało, ale zdaje się że od moskiewskiéj granicy dano znać naszéj straży o czemś... jadą tu na rewizyą... oddział wojska i urzędnik cywilny i gromada chłopów ze wsi sąsiedniéj, na Boga żywego, uciekajcie...
Marya straszliwie pobladła... mimowolnie ta wiadomość rażąca jak piorun ubodła ją w serce... równo z jéj przybyciem przychodziło nieszczęście, któż wie czy ją upadłą, spodloną w przeszłości, Juliusz nie mógł posądzić o zdradę?
Straszny ten pomysł tylko mignął przed nią i był dla niéj ciosem prawie śmiertelnym, posłoniła się, była omdlenia blizką. Juliusz zapomniawszy o sobie biegł ją ratować, gdy Andruszka zawołał:
— Jest kwandrans czasu najwięcéj... co żywiéj, uchodźcie, uchodźcie... Znacie ścieżynkę wiodącą