pierwszego wejrzenia wyrok ten potwierdził. Był to Moskal, człowiek już niemłody, zahartowany praktyką szpitalną i doświadczeniami in anima vili, nie cierpiący przytém Polaków, bo doktorowie polscy więcéj od niego umieli; obszedł się więc z jeńcem do niezręczności mimowolnéj łącząc grubijaństwo umyślne, jak był zwykł z żołnierzami... nie szanując ani nieszczęścia ani cierpienia, naigrawawając się z obojga. Dla niego Polak był mniéj niż człowiekiem... Juliusz poczuł się tém mężniejzym im okrutniejszym był oprawca, skupił w sobie całą siłę ducha aby nawet nie jęknąć, co gorzéj jeszcse rozwściekliło doktora Sawirowa.
Nie szczędził środków aby wywołać skargę i prośbę o litość, któraby mu dozwoliła odpowiedzieć szyderstwem, ale napróżno. Juliusz do końca zagryzał usta i zamknąwszy oczy, zdawał się skamieniałym, trupia tylko bladość pokryła twarz... Zmęczył się nareszcie kat i powierzywszy obandażowanie cyrulikom, sam powrócił zamyślony do pana naczelnika wojennego.
— No? a cóż? spytał pułkownik, oporządziliście go?
— Biała rączka Polaczka leży na stole... rzekł potrząsając głową Sawirow, ale mylicie się sądząc
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.