Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

dawało się domyślać jego współudziału, a każdy nieco znaczniejszy człowiek, zdawał się naówczas władzom jednym z najważniejszych członków rządu narodowego. Nie tyle szło o powieszenie, bo było kogo wieszać, jak o wyciągnienie z niego jakichkolwiek zeznań. — Wysłano więc Juliusza do cytadeli, ale i tu nie można inaczéj było jak w lazarecie go umieścić. Mimo potęgi moralnéj i niezłomnego charakteru Juliusz był po przecierpianych próbach ledwie pół żywą istotą domagającą się tylko śmierci i końca... Od ujęcia nie otwierał ust prawie, postanowiwszy milczeniem zbywać wszystkie pytania, nie myśląc nawet się bronić. — Łajania, groźby, obelgi nic na nim nie wymogły, kamieniał tylko od nich; rannego i zbolałego bić się nie ośmielono, nie przez litość, ale obawiając się by nie umarł, a do grobu z sobą nie poniósł tajemnic...
Dotąd sądził Juliusz, że nawet imienia jego nie wiedziano; ale w skutek wiadomości osiągnionych z Austryi, od władz pogranicznych, i poczynionych denuncyacyi w Warszawie, przekonał się wkrótce iż nazwisko jego było im znane, przeszłość nie obca. Mało go to obeszło, spodziewał się zawsze iż stan rany się pogorszy i sprowadzi śmierć, kilka razy w nocy odrywał bandaże, lecz pilnie czuwano nad