— Widzicie moi drodzy, odpowiedział zwolna pierwszy, gdybyście potrafili to zrobić co mówicie, uwierzyłbym w istocie że możecie wyjść na wielkich ludzi... Myślicie że nękany a cierpliwy nie hartuje się ucząc cierpieć, że spodlony a milczący nie jest tym Sparcyatą, któremu skradziony lis piersi wyżarł, a nie jęknął z bolu, że pokorny a nieugiętéj duszy człowiek nic nie znaczy, że ten coby pocałował bizun kozaka nie byłby w stanie potém złamać tego bizuna?
— O! stare i głupie wallenrodyzmy wasze! krzyknął młody.
— Nie! nie, nie! ja was wallenrodyzmu uczyć, ani doń zachęcać nie będę; wallenrodyzm kłamstwem jest, a fałsz nic dobrego nie zrodzi. Wy chcecie iść i bić się, ja mówię wam: idźcie i mężnie cierpcie za prawdę. Co wy robicie? kłamiecie, spikujecie, kryjecie się, a żaden z was nie ma męztwa, gdy go spytają, powiedzieć że jest Polakiem... Gdy na turturach wszyscy jako jeden zeznawać będą prawdę, naówczas Polska się odrodzi.
— Utopje... Towianizmy.
— Tak! tak! myśmy starzy głupcy, wyście młodzi władzcy przyszłości! tak! więc milczę...
I zamilkł stary i szedł ze spuszczoną głową
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - My i Oni.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.